Szybkim ruchem dopiłem espresso, chwyciłem za plecak i ruszyłem w stronę peronu. Pociąg wyjątkowo podjechał na stację o czasie. Wsiadłem i krocząc ponad ludźmi siedzącymi w korytarzu odnalazłem swój przedział. Pociąg szarpnął i ruszył. Rozsiadłem się wygodnie w swoim fotelu nieświadomy faktu, że pociąg, do którego właśnie wsiadłem miał mnie zabrać dużo dalej niż do Gdyni Głównej. Na wybrzeżu bowiem spotkać miałem Evę, hiszpankę, do niedawna obywatelkę madryckiego Tres Olivos, która właśnie rozpoczęła swój wolontariat w Gdyni. To właśnie dzięki niej dowiedziałem się o możliwości wyjazdu na projekt ESC, z której skorzystałem niemal równo dwa lata później, jako świeżo upieczony magister, z dość luźnym planem, co do najbliższej przyszłości.
Kolejne szarpnięcie. Lecz to nie tory, a płyta paryskiego Orly. Znowu peron, tłumy, kolorowe stroje, tajemnicze języki. Ale to już nie PKP, a RER, które mknie na północ przez samo serce Paryża aż do Saint-Denis, gdzie mam rezydować przez najbliższy rok.
Następnego dnia – praca. Już w klubie tenisa ktoś stwierdza, że byłoby genialnie, gdybym z biegu przejął zajęcia. Czemu nie? Nie wiem kto jest bardziej zestresowany – ja, że pierwszego dnia muszę poprowadzić rozgrzewkę po angielsku, czy dzieci, które nic po angielsku nie rozumieją. Z perspektywy czasu wydaje się to śmieszne, gdyż po drodze przeprowadziłem setki, jeśli nie tysiące takich rozgrzewek, ale wtedy, muszę przyznać, miałem niezłego cykora.
Przyjechałem do Paryża z kilku powodów. Jednym z nich była chęć sprawdzenia się jako nauczyciel języków obcych i wybadania czy takie zajęcie jest w ogóle dla mnie. Przez ostatni rok miałem ku temu wiele okazji. Pracowałem w szkołach, klubach sportowych i świetlicach gdzie prowadziłem zajęcia sportowe po angielsku, włosku, a nawet po polsku. Zaliczyłem nielichy postęp jako nauczyciel; nabrałem pewności siebie, oszlifowałem swój warsztat, a jeżeli teraz ktoś chciałby, bym z biegu poprowadził sesję po angielsku, zapytałbym tylko, w której sali.
Oczywiście praca to nie wszystko. Paryż to ruchome święto, jak pisał Hemingway, i skrzętnie z niego korzystam celebrując każdy dzień. Miasto obfituje w możliwości, które kryją się pod turystyczną powłoką spowijającą miasto. Nie ważne czego szukasz – w Paryżu na pewno to znajdziesz! Lokalna drużyna korfball? Bar z walkami sumo? A może tybetański foodtruck? Do wyboru, do koloru – You name it, we got it. Tutaj problemem jest nadmiar możliwości, nie ich brak.
A przecież, oprócz Paryża czeka do odkrycia cała Francja, tak różnorodna zależnie od szerokości geograficznej. Wietrzna, intensywnie zielona Normandia, gdzie więcej jest krów niż ludzi. Malownicze Lazurowe Wybrzeże, gdzie niedaleko od brzegu przyczajone stoją fortece Awinionu i Carcassonne. Płynące winem Bordeaux. Naturalnie piękne Aix-En-Provence. Montpellier gdzie wśród budynków w kolorze piaskowca pełzają kolorowe tramwaje. Co więcej, należałoby też wspomnieć pobliskie kraje: Hiszpanię, Belgię, Holandię, Luksemburg – wszystko to w zasięgu parogodzinnej podróży pociągiem, bez przesiadki.
A we wszystkich tych miejscach, najpiękniejsza ozdoba – ludzie. W kulturowej mozaice jaką jest Paryż, nasza międzynarodowa ekipa wolontariuszy odnajduje się wyśmienicie. Zwiedzamy Francję i okolice, smakujemy lokalnych (i nieco mniej lokalnych) kuchni, trenujemy razem w klubach: tenis, boks, muay-thai – z czego większość, dzięki dobroci innych ludzi, odbywa się za darmo lub minimalnym kosztem.
Wolontariat to wspaniała okazja, by kolekcjonować mocne wrażenia. Niezależnie, jaki jest twój cel, tu możesz odnaleźć swoją drogę i realizować się na wiele sposobów, nie wydając przy tym fortuny.
Przez ostatni rok wydarzyły się rzeczy, o których nawet nie marzyłem, bo najzwyczajniej nie wiedziałem, że istnieją. Właśnie dlatego kocham podróżować, bo gdy już myślę, że widziałem wszystko, okazuje się, że w kawiarni gdzie sączę swoje espresso, przy stole obok grają w grę, której nigdy nie widziałem na oczy, rozmawiając w języku, który równie dobrze może pochodzić z Marsa. I gdy odwracam się, żeby nawiązać rozmowę, nigdy nie wiem, gdzie tym razem mnie ona zaprowadzi.
Jakub, wolontariusz ESC w Paryżu